Wychodzi na to, że piszę zupełnie nie po kolei. Ale może to i lepiej.
Bear Sanctuary. Nazwa nieco myląca, bo chociaż istotnie dzikie życie można uznać za świętość, to nie jest to żadne sanktuarium, pogańska świątynia, lecz azyl dla uwolnionych niedźwiedzi.
Skąd się wzięły w tym miejscu i o co chodzi? Otóż w 2010 roku w Kosowie zmieniło się prawo, zakazując prywatnego posiadania niedźwiedzi. Do tej pory istniały tu tzw. „niedźwiedzie restauracje”, w których misie były główną atrakcją. Zamknięte w tragicznie małych klatkach, na łańcuchach, pojone dla ubawu browarem, karmione pizzą cierpiały w ramach atawistycznego odwetu gawiedzi za swoją potęgę.
Zmiana prawa pozwoliła na wykup misiów i zapewnienie im lepszych warunków.
Całość prowadzi międzynarodowa fundacja 4łapy (4paws), która na sporym terenie nieopodal Prisztiny zlokalizowała swoje „sanktuarium”. Dlaczego nie wypuścili niedźwiedzi na wolność? Wyjaśnienie jest stosunkowo oczywiste – niedźwiedzie dzikiego życia, zdobywania pokarmu uczą się w dzieciństwie, wyrastając u boku rodziców, ucząc się niedźwiedziego survivalu. Po patologii, jakiej były poddane (często od wieku szczenięcego) przy knajpach, prędzej znalazły by budkę z piwem i kebab, niż upolowały sobie obiad. Więc żyją sobie teraz na wolności, ograniczonej mocnym ogrodzeniem, z grodziami i przeciskami pozwalającymi na ich dowolne grupowanie lub rozdzielanie. Są w różnym wieku, z różną przeszłością, a w swoim sanktuarium mają zapewnione wszelkie niedźwiedzie rozrywki, jakich mogły by sobie zamarzyć – oczka wodne (hehe), równoważnie, słupy i inne konstrukcje, sztuczne groty, zagajniki etc.
Odwiedziliśmy to miejsce bez przygotowania – niejako z biegu, bo wcześniej podziwialiśmy wyschnięte jezioro Badovac, leżące nieco poniżej sanktuarium. Bilet dla dorosłej osoby kosztował 4 euro i było warto. Następnym razem (a na pewno będzie następny raz) założymy buty do górskich wycieczek, no i weźmiemy aparat (tym razem posiłkowaliśmy się jedynie komórką). Teren jest górzysty – ścieżka wzdłuż ogrodzenia wiedzie najpierw spokojnie pod górę, potem już całkiem ostro. Cały czas idzie się wzdłuż wybiegu, bez gwarancji, że jakiś miś będzie nam towarzyszył. Ale towarzyszą. Czasem pojedynczo, czasem w większych grupach. Różnią się między sobą, zarówno rozmiarem jak i umaszczeniem (teraz były od nieomal pszenicznego blondu, do szaro kawowego), charakterem i złością. Chociaż można powiedzieć, że agresji z ich strony nie widzieliśmy żadnej. Z drugiej strony są za podwójnym płotem, z dodatkową instalacją elektryczną. Biorąc pod uwagę to co przeszły, trudno powiedzieć kogo przed kim te zabezpieczenia chronią. Wszystkie zabezpieczenia są zrobione bardzo profesjonalnie – widać w tym grube miliony euro, no ale widać też na co poszły. I dobrze.
Organizatorzy azylu pomyśleli również o aspekcie edukacyjnym – każdy miś ma swoją historię opisana na dużej tablicy, wzdłuż szlaku umieszczono różne tabliczki informacyjne, kwizy, są platformy obserwacyjne, eksponaty – można obejrzeć np. sztuczną grotę. Na samej górze zbudowano amfiteatr, gdzie jak sądzę prowadzone są prelekcje dla większych grup. No a przy wejściu, lub jeśli patrzeć na to z drugiej strony – przy wyjściu, jest restauracja, sklep z pamiątkami, plac zabaw z tyrolką i inne takie…
Jak się tam czułem? Powiem oględnie – zbudowany całym przedsięwzięciem i zdołowany okrucieństwem ludzi, wynikającym ze spisanych życiowych losów niedźwiedzi. Zaś samo obcowanie z tymi stworzeniami? Cóż – ładuje baterie! Prawie tak, jak obcowanie ze sztuką :)
I’ll be back!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz