wtorek, 4 sierpnia 2020

Marmurowa Grota

Byliście kiedyś w jaskini? Ja miałem okazję w kilku być. Zasadniczo w większości jest podobnie. Jest zimno, raczej mokro. Trzeba wejść pod ziemię, żeby zobaczyć różne formy przez setki tysięcy lat powstałe za sprawą cieknięcia, siurkania, kapania i grzmocenia wody. Oczywiście dosyć istotne jest w warstwach czego ta woda szalała. No bo mówimy o skałach, a te wiadomo są różne – twarde, miękkie i takie trochę twarde, a trochę nie.


Nieopodal Prisztiny, jakieś 20 kilometrów na południowo-lekki-wschód można wejść do jaskini wyrzeźbionej ręką natury w marmurze. Nazywa się to Gadime, konkretnie Shpella e Gadimës, co oznacza jaskinię w Gadime (konkretnie Gadime e Ulët, to taka wioseczka).
W googlach nazywają to Marble Cave – marmurowa grota, ale w przewodnikach piszą, że ona wapienna. Ja tam na geologii się nie znam, dla mnie kamień to kamień.
Jadąc tu trzeba uważać, bo łatwo przejechać obiekt – zamiast jaskini bowiem w oczy rzuca się szyld restauracji. A to, że restauracja nazywa się „Jaskinia” wcale nie ułatwia sprawy, bo nazywa jest po albańsku. Zatem zwracajcie uwagę na restaurację Shpella.

 

Kilka kroków dalej jest kasa. Bilety kupione w przystępnej cenie 2 euro (płatność gotówką) upoważniają do zwiedzenia jaskini w towarzystwie przewodnika. Nasz przewodnik mówił po angielsku (zasadniczo nie pytając, jakimi językami chwalimy się w swoim CV), z tym, że mówił tak trochę w jedną stronę. Znaczy opowiadał pięknie (chyba) o tym cudzie natury, ale nie za bardzo odpowiadał na pytania, jakby, hmm… nie rozumiał. Ale powiedzmy, że nasz angielski nie był oksfordzki.
Co do jaskini, jaka jest? No jak wspomniałem na początku: kamienna, pod ziemią, mokra i zimna. Ładnie przygotowana do odwiedzin – droga dla odwiedzających jest wybetonowana a różne kamienne cuda podświetlone reflektorami.

To ten wspominany orzeł. No co kto widzi...
A to żółw. To akurat sam wymyśliłem.

Z punktu widzenia przewodnika najważniejszą formą jest kamienny orzeł, z otworem, który kształtem przypomina mapę Kosova (otwór, nie orzeł). To na pewno zostanie wam pokazane. Poza tym z pewnością zainteresuje was cymbałkowe brzmienie nieco waginalnie uformowanych fałd skalnych, na których zmyślny przewodnik potrafi wygrać kurant za pomocą knykci. Bim-bam-bom-bim...


Mnie się podobały dzwonki...
... a żonę nie wiedzieć czemu zainteresowały stalaktyty.

No i koniec wycieczki. Co zobaczyliście macie w pamięci, + fakt, że te zwisające, to stalaktyty,
sterczące stalagmity, a połączone, to stalagnaty. Moja małżonka słusznie uważa, że one (znaczy stalagmity i stalaktyty) są falliczne. Biorąc pod uwagę fałdy wapiennych dzwonków i te sufitowe zwisy, dla każdego znajdzie się coś miłego.
W źródłach podają, że temperatura tutaj utrzymuje się na poziomie 12-13 stopni. Na wszelki wypadek zabraliśmy kurtki, ale ja nawet nie włożyłem. Tiszert i szorty – idealne na jaskinię :)
Muszę przyznać, że to była największa zaleta Marmurowej Groty w ten megaupalny dzień – miła temperatura, jak na dziale nabiałowym w Auchan.

Trzeba przyznać, że natura popracowała nad sufitami w tym lokalu!
Tu krystalicznie nie wiem o co chodzi, ale ładnie :)

Zatem, czy warto? Warto – to 15 rzecz warta obejrzenia w Kosowie na 37 notowanych przez Trip Advisora. Więc w kurtce, czy bez – jechać. Zawsze można też zjeść obiadek w restauracji Jaskinia, bo podobno jak nie ma koronawirusa, to do wejścia pod ziemię są kolejki.

Kiedy stalaktyt spotyka stalagmit, powstaje stalagnat. Taka kość.
Jeszcze jeden ładny sufit.




__

niedziela, 2 sierpnia 2020

Czym to pachnie?

Budzę się. W pierwszej chwili nie potrafię sobie uświadomić, gdzie jestem. Przez półotwarte powieki patrzę na sufit. Przeciągam się. Co tu tak czuć? Co tak dziwnie…
Już wiem. Jestem w Kosowie. Tu teraz mieszkam.

Nie chcę powiedzieć, że w Kosowie śmierdzi. Jednak mój nos czasem podsuwa taką konkluzję. Zapytacie czym tak jedzie?
Odpowiedź jest złożona. I jeszcze raz muszę się usprawiedliwić – na pewno nie „śmierdzi” i na pewno nie wszędzie. Ale zapach (?) jest osobliwy, przynajmniej w mojej okolicy, czyli 10 km od centrum Prisztiny.
Po pierwsze ogrzewanie. Nie byłem tu co prawda w zimie, ale małżonka była i twierdzi, że nie jest wesoło. W domach (czasem również tych niedawno wybudowanych) grzeje się, hm, ekonomicznie. Dobrze, jeśli jest to pellet, ale biorąc pod uwagę ceny vs. przeciętne zarobki, to najczęściej jest to to-co-popadnie. Dobrze, że pora ciepła trwa tu stosunkowo długo, bo od pyłów Kosowo wkrótce przypominało by Pompeje.

Kominy w Obilić. Tu widoczne z odległości 20 km

Dwa. Elektrownie. Nie wiem, jak to tam jest teraz, ale elektrownie w Kosowie mieszczą się niedaleko Prisztiny. Najpierw była elektrownia A. Określano ją jako „najgorsze jednopunktowe źródło zanieczyszczeń w Europie”. Mieli ją wyłączyć do 2017, ale Francuzi założyli na kominy eleganckie nowe filtry i podobno jest teraz lepsza pod tym względem od elektrowni B. A elektrownia B jest umiejscowiona w tym samym Obilić. Różni się głównie tym, że ma grubaśny komin, który na okrągło strzela w niebo syfem. Obie elektrownie są opalane węglem brunatnym. Zdaje się, że to najgorszy możliwy zajzajer.
Nowa elektrownia (dla ułatwienia nazywana „C”) powstanie być może w 2023 roku, przy czym na dzień dobry ograniczono jej wydajność z 650MW na 500, więc pewnie nie zaspokoi potrzeb Kosowarów.
Ten wielgachny komin elektrowni B jest widoczny z bardzo dużej odległości i niestety na dużą odległość wysyła swe trujące miazmaty, dokładając się do kosowskiego zapaszku.

  

Po trzecie – śmieci. To wydaje się Kosowskim sportem narodowym – wywalić śmieci gdzie się da. Przy drogach, na polach, w lesie… Co wyrzucają? Wszystko. Widziałem telewizory, kurtki, suszarki do bielizny. Raz widziałem dużą część ściany budynku, z fragmentem rynny i oknem. Worki po nawozach, zwykłe plastiki domowe, buty i stare zeszyty i stare kartofle. Wszystko. Jak ktoś ma większą fantazję to podkłada pod kupę takiego badziewia ogień. Wtedy to daje czadu! Prawda jest taka, że z mojej okolicy zawsze widać nie tylko komin w Obilić, z nieodłącznym pióropuszem, ale również pojedyncze słupy dymu rozsiane w naszej dolinie, a czasem również wysoko w górach.

Ale – hurra! – nie zawsze śmieci się pali! Czasem zostają sobie spokojnie leżąc i czekają na rozkład substancji, z których powstały. Co do plastiku, no, to wiadomo, mogą sobie poczekać. Jednak w przypadku trocin, szmat, resztek organicznych to idzie nieco szybciej. Dodatkowo temu procesowi towarzyszy fetor. Tak.
[edit] Dzisiaj na spacerze jedna z naszych suk wyrwała do przodu. Przyciągnął ją nowy artefakt na kupie śmieci – worek. Prawdopodobnie z jakimś truchłem sadząc po trupim odorze i chmurze much. Dzięki Bogu raczej się nie pożywiła, bo udało się ją odwołać.
Czwarta kwestia to tradycyjne zwyczaje rolnicze, również związane z paleniem.
Tego akurat doświadczamy ostatnio. Po wczesnych żniwach (lipiec), rżyska są wypalane w celu, jak można się domyślać, domineralizowania składu gleby.
Z mojego punktu widzenia, jedyny pozytyw jaki wynika z tego zwyczaju, to brak kleszczy na polach, po których codziennie spacerujemy z psami. Poza tym to niestety barbarzyństwo.
No i smród – bo poza palonymi resztkami słomy, które zwyczajnie walą spalenizną, w powietrze idzie jeszcze dymna pozostałość plastików takich jak namioty foliowe, które nie są już potrzebne, małych zwierzątek, albo nawet trochę większych (jak żółwie) i wszystkiego co tam w polu było. Muszę przyznać, że ostatni tydzień, z dodatkowymi upałami sięgającymi 37 stopni w słońcu był trudny.


Teraz już tylko śmierdzi i lata – sadze bowiem fruwają tu w okolicy jak czarne babie lato.
Podsumowując – mało przyjemna woń Kosowa wiąże się głównie ze spalaniem. Możemy do tego dodać jeszcze szrot sprowadzany z zachodu – auta, czasami 30 letnie – ekonomiczne diesle, często zostawiane na chodzie, żeby klima działała.
Palenie i śmieci. Śmieci i palenie.
Zdaje się, że bez rewolucji w mentalności tu się nic nie zmieni.  
Gwoli uczciwości musze dodać, że oczywiście duże znaczenie ma pogoda – wiatr dajmy na to potrafi przewiać powietrze, czyniąc błogą świeżość. Gorąco, ciśnienie, opady – wszystko to zmienia stan wonienia. Jednak… patrz wyżej.

Polecane

No niestety, koniec końców, okazuje się, że platforma Bloggera nie tylko kiepsko wygląda, ale dodatkowo nie chce współpracować np. z FaceBoo...